Przykro mi że nie odzywałam się wcześniej. Niestety spotkało mnie tyle przykrych sytuacji że powiem szczerze nie miałam ochoty pisać.
Najpierw mój kochany mąż stracił prace i niestety nadal nie może nic normalnego znaleźć. Mnie też chcieli zwolnić ale dali mi szanse tworząc osobną sekcje. Teraz mam bojowe zadanie ale nie wiem czy w dobie dzisiejszych czasów będę w stanie coś zwojować. Na szczęście mam koleżankę której dali taką samą „szansę” jak mi... To bardzo pracowita dziewczyna z super pomysłami i najważniejsze chęciami.
Kiedy rozmawiałam z przyjaciółmi o tej sytuacji miałam wrażenie że bardziej wierzą w moje możliwości niż ja sama. Czasem mam takie wątpliwości, a czasami rozpiera mnie taka pozytywna aura, że jest to trudne do opisania. Niestety nasz ogólna sytuacja mnie przeraża wręcz ale staram się wspierać męża bo wiem że to pracowity facet i jakoś damy sobie rade. Niestety sytuacja na rynku pracy nie jest ciekawa a mam wrażenie że z miesiąca na miesiąc jest coraz gorzej.
Kiedy miałam takiego totalnego doła po tej całej sytuacji w pracy mąż zabrał mnie na ryby. Pojechaliśmy na dołki nadwiślane. Cisza, spokój, tylko śpiew ptaków było słychać i rechoczące żaby J. Kiedy tak siedzieliśmy zaczęłam dostrzegać pewne, można powiedzieć wręcz naturalne piękno przyrody. Pojechaliśmy bardzo wcześnie rano. Mężucho rozłożył cały sprzęt i się rozsiedliśmy. Była poranna rosa. Najbardziej zafascynowała mnie kropla rosy która zatrzymała się na źdźble trawy. Mieniące się kolory przez promienie słońca były wręcz przepiękne. Żałowałam że nie wzięłam aparatu. Zafascynowało mnie też drzewo stojące zaraz nad wodą. Jego kształty były w jakiś niewytłumaczalny sposób przyciągające uwagę. Liście niby zielone ale nie do końca, korona pięknie rozpostarta. Widok naprawdę nie do opisania.
Niestety tego dnia nie złowiliśmy nic ale było warto. Dla tych widoków, ciszy czy nawet tego lekkiego wietrzyku. Odpoczęłam i psychicznie i fizycznie. W takich chwilach rozumiem mojego męża dlaczego to uwielbia. Mimo że nie łowi ryb odpoczywa J